O tragedii w niezamieszkałym, w teorii - domu na granicy Kochłowic i Bykowiny pisaliśmy w miniony piątek. Pożar wybuchł przy ulicy Korfantego około godziny 21 w czwartek. Po czterogodzinnej akcji gaśniczej, podczas przeszukiwania zgliszcz, strażacy znaleźli ciało mężczyzny. Okazało się, że to 65-latek, były właściciel tego niezamieszkałego - w świetle prawa przynajmniej - domu. Rzeczywistość była jednak inna. Jak ustalili rudzccy policjanci - mężczyzna odbywał wcześniej kary więzienia, a po wyjściu z celi - wrócił do swojego podupadłego już lokum. Tam też pomieszkiwał i wraz ze swoim 34-letnim bezdomnym kompanem, oddawali się alkoholowym libacjom. Feralnego dnia - również pili. Najprawdopodobniej doszło do pijackiej awantury. Zatrzymany mężczyzna próbował wmówić śledczym, że wyszedł do sklepu, a wcześniej rozpalił ogień pod rusztem, żeby podgrzać jedzenie. I pożar wybuchł przypadkiem. Tę wersję próbował uwiarygodnić. Rzeczywiście poszedł na zakupy. Wrócił, gdy paliło się już na dobre. Wołał do gapiów, by wezwali straż pożarną, bo w środku jest człowiek.
- Na miejscu był jednak doświadczony policjant, któremu ta wersja wydała się podejrzana. Mężczyzna został zatrzymany, a kiedy wytrzeźwiał i odpoczął - przesłuchany. Wtedy zmienił wersję i przyznał się do podpalenia - mówi asp. szt. Arkadiusz Ciozak z rudzkiej Policji.
Z jego późniejszych zeznań wynika, że pokłócił się ze starszym kolegą o alkohol. Kiedy ten zasnął - podpalił sterty śmieci i ubrań, które były w domu i... wyszedł do sklepu przygotować alibi. W sobotę, decyzją rudzkiego sądu, został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące. Usłyszał zarzuty podpalenia i zabójstwa. Grozi mu dożywocie.
zdj.: PSP