Przez najbliższe kilkanaście miesięcy (do jesieni 2023 r. lub do wiosny 2024 r. - w zależności co wyniknie z pomysłu przedłużenia kadencji samorządu) Rudą Śląską będzie rządzić Michał Pierończyk. W niedzielnej wyborczej dogrywce postawiło na niego 73 proc. z ponad 25 tysięcy głosujących. Frekwencja była marna i wyniosła niewiele ponad 25 proc. Niemal 3/4 uprawnionych do głosowania zostało w domu.
Przyśpieszone wybory prezydenckie w Rudzie Śląskiej stały się koniecznością po tym jak 16 czerwca zmarła dotychczasowa prezydent Grażyna Dziedzic. W pierwszej turze zmierzyło się 7 kandydatów, spośród których ostatecznie do wyborczej dogrywki awansowali dwaj byli zastępcy prezydent Dziedzic: Michał Pierończyk (wiceprezydent miasta od grudnia 2010 r.) i Krzysztof Mejer (wiceprezydent miasta od 2015 r.).
Lepszy wynik uzyskał Pierończyk, który do II tury wszedł z 36-procentowym poparciem (zagłosowało na niego 11 590). Na drugiego w stawce Mejera postawiło 8547 rudzian (o 141 więcej niż uzyskał wielki przegrany I tury, poseł Marek Wesoły), tj. 26,6 proc. głosujących.
Przed głosowaniem bukmacherzy STS, największej firmy bukmacherskiej w Polsce, typowali na zwycięstwo Pierończyka. Podobnie zresztą typowali pytani przez nas politolodzy, zwracając uwagę na jego większy potencjał mobilizacyjny. Spośród rywali z I tury swojego poparcia oficjalnie mu zresztą udzielili Jolanta Milas oraz Krzysztof Toboła. Przed dogrywką na Pierończyka postawili także radni z klubu Solidarni z Rudzianami, czyli większa część dawnego klubu radnych PO. Jest w tym gronie m.in. były prezydent Andrzej Stania (co ciekawe, w pierwszej turze popierał kandydata PiS, Marka Wesołego) i była liderka rudzkich struktur PO, Aleksandra Skowronek.
Nowego prezydenta Rudy Śląskiej poszło wybierać ok. 25,5 tysiąca spośród ponad 101,5 tys. uprawnionych do głosowania mieszkańców tego miasta. Na Pierończyka zagłosowało 18 446 rudzian, co oznacza, że w stosunku do pierwszej tury zyskał niemal 7 tysięcy głosów. Jego kontrkandydat, Krzysztof Mejer uzyskał 6805 głosów, co oznacza, że w stosunku do pierwszej tury wyborów stracił prawie 1750 głosów.
Frekwencja na poziomie 25,13 proc. oznacza, że prawie 1 / 5 z tych, którzy dwa tygodnie temu poszli do urn, tym razem zostało w domu. Efekty tego odczuł zwłaszcza Krzysztof Mejer – o ile bowiem Pierończykowi udało się zmobilizować większą liczbę zwolenników, to szeregi wyborców Mejera stopniały o blisko 1700 (czyli też o jedną piątą).
Sam Pierończyk jest zadowolony ze swojego wyniku. Jak ocenia udało mu się osiągnąć duże, zdecydowane zwycięstwo osiągając zarazem poparcie na poziomie tego, jakie w 2010 r. osiągnęła Grażyna Dziedzic, kiedy po raz pierwszy sięgała po prezydenturę.
- To czytelny sygnał dla wszystkich, że ta legitymacja do sprawowania władzy jest. To na pewno rozwiąże ileś ciężkich spraw. To też daje podstawę, żeby rozmawiać z różnymi środowiskami i próbować takie rozwiązania, żeby to było poparcie powszechne – tłumaczył w swoim sztabie podczas wieczoru wyborczego Pierończyk.
Może Cię zainteresować: