- Gdy myślę o nim jako o muzyku, widzę artystę, sceniczne zwierzę. Scena Andrzeja wyzwała, dodawała mu skrzydeł. Te jego dźwięki, ten zadzior, ten feeling… I ten jego kapelusz… Jak go pierwszy raz zobaczyłem, pomyślałem: „Chop gro jak Hendrix”. I tak zostało – tak zmarłego niespełna roku temu rockmana z Kochłowic wspominał Józef Skrzek ze słynnej grupy SBB.
- Ostatni z trójki Czarnych Kapeluszy – napisano na profilu Szlaku Śląskiego Bluesa nawiązując do charakterystycznego elementu garderoby Urnego, z którym najczęściej można go było zobaczyć na scenie i poza nią.
Miał duszę prawdziwego rockmana
Początki muzycznej kariery Urnego sięgają końca lat 70., gdy grywał w klubie „Kwadraty” w katowickiej Ligocie. W latach 1980-1981 występował z zespołem „Dżem”, nagrywając z nim takie klasyki jak „Paw”, czy „Whisky” (jest zresztą współkompozytorem tego pierwszego utworu). Później grał w bluesrockowym „Krzaku”, a w 1982 roku po raz pierwszy pojawił się w składzie słynnego „Perfectu”. Z grupą tą nagrał w sumie cztery płyty, w tym album „UNU” (a na nim takie utwory jak „Objazdowe nieme kino”, „Idź precz”, „Autobiografia”, „Wyspa, drzewo, zamek”). Po raz ostatni Urny jako gitarzysta „Perfectu” występował w latach 1993- 1994. Później grał w takich zespołach jak „Svora”, „Woo Boo Doo”, „Young Power”, „Chuligani”, „Czarne Komety z Południa”, „Okitoki” oraz kwartecie Kyks- Urny – Kawa – Skolik. Współpracował ponadto z Urszulą Sipińską, Martyną Jakubowicz, Włodzimierzem Kiniorskim oraz Józefem Skrzekiem.
Znający Urnego zawsze zwracali uwagę na dwa charakterystyczne aspekty jego osobowości – duszę „prawdziwego rockmana” oraz przywiązanie do śląskich korzeni.
- Nasz synek, najsłynniejszy chop z Kochłowic. Dla nas obu Śląsk zawsze był najważniejszy – mówiliśmy sobie, że „tej ziemi kaj stawiamy stopy nie trzeba dużo, ale warto jakąś mieć” – mówił Józef Skrzek.
Może Cię zainteresować: