Był jeszcze w gimnazjum, gdy przyszedł czas rozmowy o przyszłości. O wyborze dalszej edukacji. I przypadek sprawił, że wpadł na ten tor.
- Szliśmy akurat do kościoła, no i przelatywał samolot. I tak gadaliśmy z Dominikiem na temat wyboru dalszej jego kariery. Wymieniałem różne szkoły i jedną ze szkół była właśnie Akademia Lotnicza w Dęblinie - wspomina jego ojciec, Ireneusz. - Zdecydował się i jakoś to lotnictwo go zaczęło wciągać. Widzieliśmy z żoną, że to go nakręca. Ale dostał ultimatum. Jedno, to sito, przez które przechodzą kandydaci. Ale drugie, to koszty. Przede wszystkim badań. Powiedzieliśmy mu, że pokryjemy je, ale żeby nie skończyło się na chwilowym zapale - mówi ojciec, Ireneusz. - Mówimy - Dominik, słuchaj, my musimy za to wyłożyć kasę, to nie jest tak, że ty teraz wybierzesz sobie tą szkołę, a za chwilę powiesz - no sorry, ale to nie jest moja bajka. Ale jako Dominik - on zawsze robił tak, żeby wszystko skończyć. Jak się czegoś podejmował, jak zaczynał, to zawsze kończył. I poszedł na testy. I przeszedł, przeszedł całe sito badań i kwalifikacji.
Liceum lotnicze skończył z wyróżnieniem. Potem przyszedł czas na studia. Oczywiście naturalną koleją rzeczy była Lotnicza Akademia Wojskowa w Dęblinie. "Szkoła Orląt". Na drugim roku studiów zakwalifikował się w konkursie ogłoszonym przez United States Air Force Academy w Colorado Springs dla pilotów "bratnich państw". Odpadali kolejni chętni, Dominik znów przeszedł przez małe oczka sita. Z Polski poleciało czterech pilotów.
- Czym się różni szkolenie w Polsce w porównaniu do tego Stanach? Na co tam największy nacisk kładą?
- To jednak jest różny proces. W Stanach na samym początku skupiają się na edukacji. Czyli przez te 4 lata akademii podchorążowie w Stanach uzyskują swoje tytuły inżynierskie. I dopiero po uzyskaniu tytułu, są oni skierowani na różnego typu szkolenia w zależności do jakiej specjalizacji się dostali. Szkolimy się w małych grupach, po 20 osób, więc nie ma sytuacji takich, że w tłumie, na auli, ktoś czegoś się nie nauczy. To zupełnie inaczej niż w Polsce - opowiada Dominik.
Cztery lata w USAFA, czyli United States Air Force Academy, upłynęły na studiowaniu inżynierii lotniczej. Choć wielu wyobraża sobie w tym momencie szkołę Top Gun Marynarki Wojennej USA - to zupełnie inne szkolenie. Colorado Springs przygotowuje specjalistów z 215 branż. Od administracji i logistyki naziemnej, po siły kosmiczne i operacje z użyciem rakiet z głowicami jądrowymi. Dominik wybrał Aeronautical Engineering.
- Niestety, zbyt duży wzrost i nieidealny wzrok nie pozwoliły mi zostać myśliwcem. Dostałem taką kategorię zdrowia, która pozwala mi latać samolotami transportowymi. Ale jestem w pełni zadowolony z tym, co mam. Marzyłbym o pilotowaniu C-130 Hercules. Aczkolwiek cokolwiek się podniesie w powietrze i uniesie mnie w środku, będzie czymś wielkim dla mnie - mówi Dominik. - Wiadomo, każdy marzy o lataniu jak najszybciej, jak najwyżej, ale naprawdę wszyscy służymy jednej sprawie. Latanie jest czymś wyjątkowym, nieważne na jakich maszynach się lata.
A że nie został "topgunem"? Nie każdy musi.
- Chciałem po prostu zostać żołnierzem, nie ważne w jakim rodzaju sił zbrojnych. Zawsze chciałem być częścią wojska.
Teraz przed nim ukończenie Lotniczej Akademii Wojskowej w Dęblinie, uzyskanie tytułu magistra i stopnia podporucznika lotnictwa. Potem służba ojczyźnie.
- Zawsze myślę o sobie, jako o patriocie. Udaje mi się, żeby połączyć swoją pasję, swoją pracę i służbę ojczyźnie w jednym. I to jest jedna z najlepszych rzeczy jakie mogły mnie spotkać! - podkreśla Dominik. - Nie robię tego dla pieniędzy. Wychowałem się w patriotycznym domu, cała rodzina wierzy w to, co robimy, kocha to, gdzie jesteśmy. Będąc w Stanach Zjednoczonych, będąc Polakiem i widząc to, że kiedy ludzie patrzą na ciebie - widzą nie tylko jednostkę, ale cały kraj - czułem się odpowiedzialny za to, co reprezentuję.
W gronie ponad dziewięciuset studentów, absolwentów United States Air Force Academy - Dominik Ośliźniok przyjął gratulacje od prezydenta USA, Joe Bidena. I kamery uchwyciły moment, gdy wrócił na swoje miejsce i ucałował polską flagę.
- Nie myślałem o tym. Chciałem pokazać jednak tę swoją polską flagę i prezentować jeszcze raz siebie oraz kraj. Zostawiłem ją na krześle, bo nie mogłem jej zabrać na scenę. Ale kiedy wróciłem... chciałem ją po prostu przywitać. Nie wiedziałem, że widzą mnie kamery. To był taki prywatny gest. Ale miło, że ktoś to wyłapał.